wtorek, 12 lutego 2013

7. Stań wyprostowany nawet kiedy serce krwawi, zdeterminowany do łamania swoich granic.




W tej chwili nawet oblodzone schody nie były dla mnie problemem. Wtargnęłam na trybuny i przemierzyłam je w dzikim tempie. Sekundę później stałam już przy bandach. Mieli przerwę. Mariusz szturchnął Michała i wskazał na mnie. Ten szybko znalazł się obok mnie.

- Marta? Co ty tu robisz? Wszystko w porządku? Coś się stało? – wypytywał.

- Michał, przestań! Nie umieram! Żyję i żyć będę! Przestań się nade mną pastwić! Za 4 godziny masz ważny mecz! – krzyczałam. Widziałam, że nasze przedstawienie ogląda cała drużyna wraz z trenerem, który chyba w porę się opamiętał i kazał zawodnikom iść na boisko.

- A więc, słuchaj, masz dać z siebie wszystko, a nie zamartwiać się tą głupią anemią! – próbowałam mu to jakoś wbić do głowy.

- Marta, ale… - zaczął.

- Żadnego ale! Marsz na boisko, a ja będę wszystko obserwować. – zakończyłam. Michał wbiegł na boisko, a ja usiadłam i zaczęłam bacznie obserwować jego poczynania. Facet ma trzydzieści lat, a czasami jest gorszy od dziecka…


Na trybunach siedziałam dwie godziny, więc troszeczkę się zasiedziałam. Musiałam pędem gnać do hotelu, żeby jakoś wyglądać na meczu. Dzięki swojej niesamowicie dobrej orientacji w terenie jak zwykle pomyliłam drogę, ale dotarłam w porę na halę i mogłam w pełni oddać się kibicowaniu Skrze. Mecz za chwilę miał się zacząć. Rozejrzałam się po całej hali. Michał odwrócił się i szybko podchwycił moje spojrzenie. Pomachał mi i gestem kazał podejść do barierek. Szybko się tam znalazłam.

- Powodzenia braciszku. – uśmiechnęłam się. – Pamiętaj o czym ci mówiłam.

- A raczej wpajałaś krzycząc. – odwzajemnił uśmiech. – Do zobaczenia po meczu, wracasz ze mną.

- Już nie mogę się doczekać. – mruknęłam i wróciłam na swoje miejsce. Usłyszałam jakieś krzyki. Odwróciłam się. No tak. Hotki. Po prezentacji wyjściowych szóstek rozpoczął się mecz Skra Bełchatów vs. Jastrzębski Węgiel. Wszystko działo się bardzo szybko, zanim się obejrzałam było 0:1… Dla Jastrzębia… Kolejny set nie był lepszy. Skrze czegoś brakowało. 0:2. Kibice powoli tracili nadzieję na czwartego seta. W końcu ze smutkiem wszyscy przyjęli do wiadomości porażkę bełchatowskiego klubu. 0:3, koniec. Autografy, zdjęcia i w końcu ostatni ludzie opuścili halę. Chcąc, nie chcąc musiałam zejść na dół, do brata. W końcu się zebrałam na to i stanęłam przed nim. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, chyba słowa w tym przypadku były zbędne. No co, miałam go pocieszać? Wmawiać coś, co nie jest prawdą? Michał dobrze wiedział jak to wszystko wygląda, nie potrzebował moich pustych słów otuchy. Uśmiechnął się jedynie smutno i to tyle z naszej komunikacji mniej lub bardziej werbalnej. Spojrzałam na Szampona, który widocznie unikał mojego spojrzenia. No tak. Ma mi za złe. Anemia. Nie powinnam mówić bratu o tym… w końcu to nic takiego, a on jak zwykle zrobił z tego śmiertelną chorobę. Zawaliłam po całej linii.

- Marta? Idziemy? – spojrzałam na brata.

- Jesteś pewien, że mam wracać z wami? Mogę wrócić sama, nie mam sześciu lat. Nie mam zamiaru stawać między wami. – tu znacząco spojrzałam na plecy Mariusza.

- Nikt cię nie wini. – powiedział. – Przegrany mecz, każdy jest zły na siebie i tyle.

- Serio? Ani trochę nie wybiła cię z rytmu ta anemia? – kochany braciszek, lubi udawać twardziela. – Przestań mnie traktować jak bym miała za chwilę paść i nie wstać. Przestań się tak zamartwiać i przejmować. Ja dam sobie radę.

                                                                              ***

No i znów Bełchatów. Może myślicie, że wróciłam sama. O nie, Michał nawet jeśli wziął sobie do serca moje słowa, to nie chciał słyszeć o moim samotnym powrocie. Nie rozumiałam go wcale, ale taki już jest… niezrozumiały. W każdym bądź razie dla mnie. Dla własnego spokoju duszy, wybrałam się do lekarza. Dał mi do zrozumienia, że nie wygląda to dobrze, ale da się mnie jeszcze uratować przed białaczką. Tak, białaczką. W sumie to, gdyby nie histeria Michała, mogło być właśnie tak. Czyli na coś się przydał. Dostałam reklamówkę leków i jedno wielkie lekarskie kazanie. Braciszka o białaczce nie informowałam, bo by było jeszcze gorzej, a przecież to już nie ma znaczenia. Z resztą, kolejny mecz, więc nie potrzebne mu dodatkowe zmartwienie. Nie nacieszył się za długo rodziną, musiał znów wyjechać. Tym razem do Bydgoszczy. Miałam w zamiarach odpuszczenie sobie tego widowiska, ale jak zwykle nie miałam nic do gadania i jutro o 8:31 znów będę koczować w autobusie. 
_______________________
Chcieliście dłuższy, jest dłuższy. Albo mi się tak wydaje, ale powinno być ok, bo strasznie się przy tym namęczyłam! Złączyłam pare rozdziałów, sporo pominęłam, bo po przeczytaniu uznałam, że jest to tak denne i głupie, że miałam ochotę wyrzucić laptopa przez okno. W ogóle muszę to całe opowiadanie, a raczej tą nieopublikowaną jeszcze część kompletnie zmienić, bo za szybko się w niej to wszystko dzieje, a ja mam potrzebę pomęczenia troszeczkę jego bohaterów. No to na tyle, do następnego rozdziału. :)
Komentarze i opinie mile widziane.  

3 komentarze:

  1. też mam często takie uczucie, żeby go wywalić xd.
    zapraszam w wolnej chwili do mnie http://z-siatka-pod-gorke.blogspot.com/
    i czekam na kolejny. pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, czekam na następny !
    Pozdrawiam. <3 ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest ok;D
    Podoba mi się. :)

    OdpowiedzUsuń