środa, 6 lutego 2013

2. Czas leczy rany, ale nie wymaże bólu wspomnień.






Mecz zbliżał się wielkimi krokami. Michała trudno było zastać w domu, ja zwiedzałam Bełchatów oraz spędzałam czas z rodziną. Jako, że brat nie miał za wiele czasu, odpuścił mi szkołę. Dwa dni przed meczem wyjechał z całą drużyną do Jastrzębia. Niestety Oliwier, syn mojego brata, a mój ukochany bratanek, rozchorował się, więc Dagmara uprzedziła mnie, że obejrzą mecz w domu. Ja niestety tej przyjemności nie miałam, ponieważ braciszek chytrze załatwił mi te bilety, wiedząc, że w tym wypadku chętnie zostałabym w domu. Trzygodzinne tułanie się autobusem, w dodatku samotnie, nie było i nigdy nie będzie dla mnie atrakcją. Cóż, wyboru nie miałam, jutro o 10:17 mam stawić się na stacji w Bełchatowie, aby około 13 szukać hali w Jastrzębiu… Mecz jest dopiero w środę, ale braciszek musi mnie zapoznać z całym składem i troszeczkę popisać się swoją formą po kontuzji. Mimo wszystko, cieszyłam się, że go mam. Czasem jest lepszy od worka treningowego, można się na nim wyżyć, niekoniecznie fizycznie. 
_______________
No to tak... kolejny nudny rozdział, ale to wszystko musi się jakoś zacząć. Ogólnie to całe opowiadanie ma na razie 37 rozdziałów i nie zanosi się na koniec... Niedługo zacznie robić się ciekawie. :)
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających, jak już tu jesteście to pozostawcie po sobie ślad w postaci komentarza. :D 

4 komentarze:

  1. Naprawde fajny ;D
    Czekam na kolejny mam nadzieje ze dluzszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się: ) czuć ta prawdziwość . czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ! Chce dalej ! :)))))

    OdpowiedzUsuń